Niedziela. 1 października 1967 r. Stadion żużlowy ROW-u Rybnik. Przed XIX biegiem Indywidualnych Mistrzostw Polski, miejscowi kibice są skonsternowani. Ich faworyt, zawodnik ROW-u – Woryna – nie ma już szansy na tytuł. Ale w ostatnim biegu ma jechać Zygmunt Pytko z Unii Tarnów – jego największy rywal. Start. Kibice reagują żywiołowo. Pytko źle wyszedł ze startu. Wrzawa na trybunach szybko gaśnie – na ostatnim wirażu Pytko wyprzedza Pogorzelskiego i wygrywa wyścig zostając mistrzem Polski. Euforia na stanowisku Unii Tarnów, a szczęśliwy Pytko zsiada z motocykla i wpada w ramiona swojego mechanika, który jest współautorem tego sukcesu. To najlepszy mechanik Unii – Józef Dadej z Maszkienic.
W Anglii Jan Świstak dostał przydział do 2. szwadronu 10. pułku strzelców konnych, który w końcu stał się częścią 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Zaczęły się intensywne szkolenia. Pan Jan wspomina: „Pamiętam pierwszy czołg. To był Mark I, można w nim było włączyć bieg i iść na kawę, a on sam szedł dalej.
Publikacje historyczne, zamieszczające wspomnienia uczestników zdarzeń, wykorzystują z reguły świadków, których wiedza jest znacząca do wyjaśnienia lub zrozumienia konkretnego zjawiska. Dlatego najbardziej atrakcyjnym świadkiem wydarzeń historycznych jest dowódca lub wyższy oficer. Nikt nie kwestionuje logiczności takiego zabiegu. Kadra dowódcza posiada więcej informacji, potrzebnych badaczowi historii, od zwykłego żołnierza. Oczywiście, relacja szeregowego czy kaprala też może zaistnieć w pracach historycznych, ale często jedynie jako emocjonalny dodatek, podkreślający określone zdarzenie.
Jan Płaneta, syn Wojciecha i Marii, urodził się 25.03.1909 r. w Radwanie niedaleko Dąbrowy Tarnowskiej. Rodzice wychowywali go, tak jak i pozostałe 11 dzieci, w duchu katolickim – odmawiali wspólnie modlitwy, starali się także codziennie uczestniczyć we mszy świętej. Młody Janek w Radwanie w 1920 r. ukończył 4-letnią szkołę powszechną, po czym udał się na dalszą naukę do szkoły w Dąbrowie Tarnowskiej. Kiedy rodzice dowiedzieli się, że ich syn planuje związać swoją przyszłość z kościołem, wysłali go do Bursy św. Kazimierza w Tarnowie.
Andrzej Kubala, syn Bronisławy i Jana, urodził się 10 lutego 1895 r. w Dębnie. Po skończeniu technikum, młody absolwent odbył służbę wojskową. Andrzej w 1930r. objął stanowisko wójta gminy Dębno, które sprawował do 1946 r. Po wybuchu wojny i Utworzeniu Generalnej Guberni, w której znajdowała się nasza gmina, dotychczasowego wójta pozostawiono na swoim stanowisku. Niemcy myśleli, że dotychczasowi urzędnicy, zobowiązani do pracy pod karą śmierci, będą pomagać okupantom w ciemiężeniu ludności. Ale dębiński wójt nie należał do zdrajców ojczyzny, przez wszystkie lata okupacji mężnie stawiał czoła Niemcom, na każdym kroku utrudniał im życie w naszej gminie.
Zdzisław Tadeusz Straszyński, syn Tadeusza i Zofii z domu Kowalskiej, urodził się w Łucku 1.4.1922 r. Uczęszczał do szkoły powszechnej w Turku, a ukończył ją w Warszawie. Tam też skończył gimnazjum ogólnokształcące im. T. Rejtana. A później liceum humanistyczne w Horodence. Kiedy we wrześniu 1939 r. wybuchła wojna, 17-to letni wówczas Zdzisław nie brał udziału w walkach obronnych. Pod koniec listopada 1939 r. Straszyńskiemu udało się uciec z zaboru sowieckiego, skierował się do Rumunii, gdzie po przybyciu doświadczył aresztowania z rąk policji – zwolniono go po krótkim pobycie w więzieniu.
Zanim poczty sztandarowe naszych gimnazjów zniosą swoje sztandary do piwnic, gdy – po raz czwarty w historii naszego regionu – szkoły te przestaną istnieć, proponuję przyjrzeć się gimnazjalistom z gminy Dębno. Ale tym sprzed przeszło 100 lat. Najpopularniejszym kierunkiem nauki był wtedy Tarnów. Zwłaszcza, że gimnazjum w Brzesku otwarto dopiero tuż przed wybuchem I wojny światowej, a bocheńskie przeżywało zalew chętnych z Krakowa i okolic.
16 sierpnia 1944 roku o godzinie 19.30 z lotniska w Brindisi we Włoszech poderwał się do lotu Halifax chor. Leszka Owsianego, który leciał na pomoc walczącej Warszawie. W składzie załogi tuż przed wylotem nastąpiła drobna zmiana – chorego II oficera zastąpił na ochotnika ppor. Włodzimierz Bernhard. Tatry minęli na wschód od Zakopanego w kompletnej ciemności, by zaraz potem zniżyć lot tuż nad ziemię. Ten sposób – „kosą po Polsce” – pozwalał na lepszą obserwację ziemi. 200 kilometrów przed Warszawą zobaczyli smugę światła, ale to nie było słońce, tylko płonące miasto.